sty 06 2009

bilbilspil69


Komentarze: 0

PECHOWE ZWIERZĄTKO

      Małe zwierzątka zawsze wzbudzają pozytywne uczucia. Choćby po dorośnięciu miały zmienić się w najgorszą bestię, to gdy ledwo przeglądają na oczy lub nieporadnie stają na swoich nóżkach, znajdą niechybnie krąg adoratorów. Oczywiście, przeważają wśród nich kobiety, w których te maleństwa budzą zapewne jakieś uczucia macierzyńskie. Wykorzystują to czasem niecnie mężczyźni, którzy te ciepłe uczucia starają się przenieść na siebie. Ale niekiedy obraca się to przeciw nim.

     Dlatego kiedy do autobusu, którym jechałem, wszedł młodzieniec z małą, czarną kuleczka wystającą mu zza pazuchy, nie zdziwiło mnie, że zaraz wokół niego zaczęły uśmiechać się wszystkie panie, w wieku od lat pięciu do stu pięciu. Jedna przez drugą pokazywały sobie urocze maleństwo, bardzo chcąc je pogłaskać i być może przytulić. Oczywiście, w tym celu musiałyby się najpierw zaprzyjaźnić z jej właścicielem, na co ten najwyraźniej liczył. I być może osiągnąłby swój cel, gdyby nie starsza pani, która wsiadła dwa przystanki dalej i zajęła miejsce naprzeciw młodzieńca.

- To pies czy kot? – zapytała mrużąc pozbawione okularów oczy.

- Kot – odparł dumnie młodzian, nie przeczuwając nadciągającego niebezpieczeństwa.

- Uuuuu to niedobrze.

- Dlaczego? – zafrasował się właściciel kotka.

- Bo lepiej mieć psa. Pies to najlepszy przyjaciel człowieka, a wszystkie koty strasznie brudzą i są fałszywe – powiedziała to tak stanowczym i nie znoszącym sprzeciwu głosem, że nawet największy wielbiciel kotów nie ująłby się w tej chwili za swoimi pupilami. – A jaki on ma kolor? – zmrużyła jeszcze mocniej oczy, ale to nie wystarczyło, bo podniosła pytająco wzrok na właściciela.

- Czarny.

- Uuuuuuu to już zupełnie fatalnie.

- Czemu? – młodzieniec tracił powoli całkiem rezon.

- No co pan? Nie wie pan, że czarne koty przynoszą pecha?

    Nie wiem jak młodzieniec, ale jego dotychczasowe adoratorki nie miały wątpliwości, co do prawdziwości słów starszej pani. Odwróciły się w drugą stronę i zaczęły ze sobą rozmawiać, ignorując swojego niedawnego faworyta. Jedyną osobą, która nie straciła nim zainteresowania, była starsza pani.

- A to kotek czy kotka?

- No – zaczął się zastanawiać właściciel zwierzątko. Z pewnością znał odpowiedź na pytanie, ale bał się jej udzielić.

- To nie wie pan?

- Wiem. Kotka.

- Uuuuuuuu. Pan to ma pecha.

     Młodzieniec nawet bał się zapytać, dlaczego. Mocniej zasunął kurtkę, tak że biedne zwierzątko wkrótce było bliskie uduszenia i zaczęło potwornie miauczeć. To jeszcze raz zainteresowało wszystkie kobiety wokół, ale bynajmniej nie obudziło ciepłych uczuć do właściciela kotki.

      Starsza pani w tym czasie potwornie się skrzywiła i zaczęła odrobinę wiercić, jakby ją bolał brzuch. Trwało to krótką chwilę, po której odetchnęła z ulgą. Wnet jednak pociągnęła nosem i ponownie się skrzywiła.

- A co tu tak śmierdzi? – pytanie rzuciła wprawdzie w powietrze, ale po sekundzie spojrzała oskarżycielsko na właściciela zwierzątka. Zresztą, jak wszyscy pozostali.

- Ale to nie ona... – usiłował się tłumaczyć. Nachylił się nad włąsną kurtką, aby potwierdzić prawdziwość swoich słów, ale okropny smród był już tak wszechogarniający, że nie sposób było dociec jego źródła. Wszyscy zaczęli się na gwałt od niego odsuwać. Ktoś nawet, mimo mrozu na zewnątrz, otworzył okno. Tylko starsza pani siedziała naprzeciwko właścicielka zwierzątka.

- A mówiłem panu, że koty strasznie brudzą?

     Młodzieniec nie wytrzymał presji, jaka się na nim skupiła. Wysiadł na najbliższym przystanku, choć nie sądzę, aby był on jego docelowym miejscem podróży. Jako jeden z nielicznych zainteresowałem się jego dalszymi losami. Kątem oka ujrzałem jak właściciel pozbywa się swojego kotka i sprawdza zawartość kurtki.

    Wprawdzie nie znalazł tam żadnej niespodzianki, ale zdecydowanie odsunął nogą łaszczące się zwierzątko. Bo co do jednego nie mógł mieć wątpliwości. Czarne koty z pewnością przynoszą pecha, czego sam był najlepszym przykładem.


Ludzie od stuleci mają przeróżne zainteresowania oraz dziwaczne hobby. Do niektórych, jak wszelkiego ro­dzaju zbieractwa: znaczków, kopert, opakowań, przyzwy­czailiśmy się. Pasje tych, którzy ocierają się o śmierć, upra­wiając tzw. sporty ekstremalne, też coraz mniej nas dziwią. Można je sobie jakoś wytłumaczyć, gdyż są odmianą pew­nych instynktów pierwotnych. U mniej zasobnych ludzi przybierają na przykład formę regularnych bójek pomiędzy kibicami, a u bogatszych, potrzebę skakania w przepaść, z nogami obwiązanymi liną.

Ale te wszystkie przykłady mają pewną widzialną formę i nie zajmowałbym Wam czasu ich opisem. Mnie bardziej interesują (nie nazwałbym tego jeszcze hobby) wszelkiego rodzaju pasje nienamacalne, nie mające swych zewnętrz­nych przejawów. Moje zainteresowanie wzięło się stąd, że sam jestem “posiadaczem” takowego hobby. Od kilku lat bowiem obserwuję twarze ludzi starszych choć trochę ode mnie i zastanawiam się, jak te twarze wyglądały w 89-ym roku. Dokładnie wtedy, kiedy kończył się poprzedni system i prawie wszyscy wiązali spore nadzieje z nadejściem nowe­go. Bardzo wielu się rozczarowało i teraz, mniej lub bar­dziej świadomie, tęsknią za tym, co minęło. Ich twarze są więc szare, zmęczone, przykurzone. Choć być może właśnie w tym roku, były pełne energii, radości, lub po prostu były młodsze.

Lecz nie o tym swoim hobby chciałem tu Wam pisać. Dokonałem bowiem ostatnio zupełnie niezwykłego od­krycia. Do tej pory wydawało mi się, że to czy inne hobby służy przede wszystkim zabiciu wolnego czasu. Otóż, jak się okazuje, rzeczywistość stawia przed nami zupełnie nowe wyzwania i teraz posiadanie niecodziennej pasji jest niez­będne również w innym wypadku. I ten rodzaj hobby łączy w sobie obydwie poprzednie odmiany. Jest zarazem “nama­calny”, ale jakoby go wcale nie było.

Wracałem właśnie z drukarni, z kolejną porcją moich książek w plecaku, gdy na jednym z przystanków w cen­trum miasta, wsiadło dwóch młodych ludzi. Ich garnitury, szary i czarny, były niewątpliwie drogie, choć co najmniej o rozmiar za duże. Swoje krawaty wybierali raczej sami, bo chyba żadna kobieta nie dobrałaby ich równie kiepsko do reszty stroju. W rękach nie mieli teczek, za to z ramion zwisały im plecaki, co stanowiło pewien dysonans w ich ubiorze.

- No, czemu nic nie mówisz? – zagadnął szary garnitur.

Posiadacz czarnego garnituru odwrócił się ze złością i przykleił nos do szyby. Stał tak obrażony całe trzy przys­tanki.

- Powiesz wreszcie, jak ci poszło? – ponowił próbę na­wiązania kontaktu szary garnitur.

- Jak?! – czarny garnitur odwrócił się ze złością. – Do du­py mi poszło!

- Ale nie musisz na mnie krzyczeć. Przecież to nie moja wina, że spaprałeś swoją rozmowę o pracę.

- Nie twoja?! A czyja?!

- Jakbyś słuchał moich rad...

- Właśnie o to chodzi, że słuchałem. Tylko te twoje rady można sobie w dupę wsadzić – wyraźnie ściszył głos, bo jego poprzedni wybuch ściągnął na nich powszechną uwa­gę.

- A co ja ci źle poradziłem? – szary garnitur chciał wy­raźnie załagodzić sprzeczkę. A ponadto był chyba auten­tycznie ciekaw, co takiego przytrafiło się jego “czarnemu” koledze.

- Na początku wszystko szło dobrze. Rozmawiało się bardzo miło, moje językowe certyfikaty zrobiły dobre wra­żenie. Spodobała jej się moja aktywność w organizacjach studenckich...

- To co poszło nie tak?

- Hobby.

- Hobby?

- Hobby.

- Może ona nie wie, na czym polega twoje hobby. Może trzeba jej było wytłumaczyć. Mówiłem ci przecież, co to jest.

- Tak? To może mi powiesz, jaki styl preferuję: aktywny z wybijaniem, czy defensywny, ze stawianiem strażnika?

- Że co proszę?!

Szary garnitur z wrażenia puścił się poręczy i to w najmniej właściwym momencie. Autobus brał właśnie ostry zakręt, dlatego niefortunny doradca stracił równowagę. Jedyną rzeczą, jakiej się zdołał złapać, był krawat jego kolegi. Twarz czarnego garnituru zrobiła się cała czerwona, a oczy wyszły mu z orbit.

- Oszalałeś? Chcesz mnie udusić? – wykrztusił z wysił­kiem.

- Przepraszam. Mógłbyś jeszcze raz powtórzyć, o co cię zapytała? – czarny garnitur spełnił prośbę. – Słuchaj, a mo­że ona cię... No wiesz.

- Podrywała?

- Tak

- Też tak pomyślałem, zwłaszcza po tym tekście ze sta­wianiem strażnika. Ale tak mnie zamurowało, że nie wiedziałem, co powiedzieć.

- I?

- I zacząłem się głupio uśmiechać. Wtedy się jednak wy­jaśniło, że jej nie o to chodzi.

- W jaki sposób się wyjaśniło?

- Spytała, czy wiem, kto był ostatnio mistrzem świata i olimpijskim.

- O ja nie mogę! To znaczy, że ona się zna na tym... Cze­kaj, jak to się właściwie nazywa?

- Na curlingu. W dodatku zna się nie tylko na tym, ale zna się też z wiceprezesem polskiej federacji.

- Jezu, ale niefart.

- Niefart, niefart – “czarny” zaczął przedrzeźniać “szare­go”. – Mówiłem, że powinienem wpisać jako hobby nurko­wanie.

- Żartujesz? Teraz co drugi człowiek “nurkuje”, żeby dos­tać dobrą robotę.

- I co z tego?

- To, że prawdopodobieństwo tego, że headhunter lub in­ny “personalny” będzie się na tym znał, jest ogromne.

- No to co ja mam zrobić? Przecież teraz bez ciekawego hobby nie ma co marzyć o jakiejś fajnej robocie.

- A nie masz naprawdę jakiegoś hobby?

- No skąd? Przez ostatnich parę lat cały czas musiałem zasuwać, żeby zarobić na studia. A jak nie pracowałem, to się uczyłem. Ewentualnie działałem w tych organizacjach.

Najwyraźniej musiał się zbliżać ich przystanek, bo ru­szyli w kierunku drzwi.

- Wiesz co, myślę, że trzeba zostać przy tym curlingu.

- Chyba cię pogięło?! Nigdy!

- Uspokój się i pomyśl, że prawdopodobieństwo tego, iż znowu spotkasz kogoś, kto się na tym zna, jest równie małe, jak trafienie szóstki w totku. A my poszperamy trochę w necie i ściągniemy jakieś informacje o tym dziwactwie.

Wyszli na najbliższym przystanku. Nie wiem o czym rozmawiali, ale musiała być to bardzo ożywiona dyskusja, bo mocno przy niej gestykulowali. A ja pomyślałem, że mam dużo szczęścia, bo kiedy szukałem pierwszej pracy, do jej otrzymania wystarczyło zwykłe chodzenie po górach, które miałem wpisane w CV (nikt mnie o to zresztą nie pytał). Dziś pewnie, z tak nędznym hobby, nie miałbym szans na udany start w karierze zawodowej.


Bardzo ją naprawdę lubiłem. Była obdarzona niepospolitym umysłem, pod wieloma względami, z pewnością, wybitnym. Do tego miała długie, jasnoblond włosy, blisko 180 cm wzrostu, oraz szczupłą i drobną budowę ciała, którą odziedziczyła po rodzicach. Umiała również ślicznie grać na gitarze i posiadała do tego niemal anielski głos. Całości dopełniała twarz cherubinka.

       Napisałem dla niej kiedyś tekst piosenki, pod tytułem “Dziwka.” Ułożyła do niego muzykę i śpiewała, akompaniując sobie na gitarze. Gdy dochodziła do refrenu i ze złością wyrzucała z siebie słowa “Ja jestem dziwka, no i co z tego?” truchlały wszystkie osoby wokół, a jej twarz aniołka usiłowała przybrać pozę diabła.

     Nie, nie była prostytutką. Była zwykłą osobą, która nawet raczej nie starała się podkreślić własnej urody. Właściwie się nie malowała, włosy spinała w dziewczęcy warkoczyk, a jej stroje nie eksponowały walorów jej figury (szczerze mówiąc, były dość workowate). Tym bardziej dziwna była przypadłość, na którą cierpiała.

       Nawet przez moment bowiem nie mogła znieść faktu, iż nie znajduje się w centrum uwagi. Reagowała na taką sytuację dwojako: atakiem histerii, bądź kompletną apatią. Gdy wszyscy naokoło już nie interesowali się nią, potrafiła, ni stąd, ni zowąd, wybuchnąć złością na swojego ostatniego rozmówcę. To natychmiast sprawiało, że otoczenie znów odwracało się w jej stronę, a ona osiągała swój cel.

       Apatia zaś polegała na tym, że traciła nagle sama zainteresowanie światem zewnętrznym i “chowała się” w najciemniejszy kąt. Miejsce wybierała jednak na tyle sprytnie, że wkrótce każdy musiał się o nią obić i zastanowić się nad jej dziwnym stanem. I choć formalnie nikt o niej nie rozmawiał, to ona dobrze wiedziała, że w umysłach wszystkich naokoło, zajmuje centralne miejsce.

        Przez kilka miesięcy “pomieszkiwaliśmy” ze sobą, chociaż wcale nie byliśmy parą. Czasem zostawałem na kilka dni, czasem nie byłem u niej przez tydzień. Gdy wychodziłem któregoś ranka, zapytała mnie, kiedy wrócę. Odpowiedziałem na głos: “Jestem jak sen, kiedyś przyjść muszę.” Zaś cicho pomyślałem: “Jestem jak sen, znikam nad ranem.” Z tych słów i myśli powstał potem ładny wiersz.

       Nasze wspólne mieszkanie zaczęło się kończyć, gdy ona udała się na “wyjazdowe” zajęcia swojego wydziału. Wróciła obwieszona sznurkiem doktorantów i doktorów, którym odbiło na punkcie atrakcyjnej dwudziestolatki. Twierdziła przy tym, że są to wyłącznie jej platoniczni wielbiciele. Ale jak powiedział Isaac Bashewitz Singer: “mężczyzna sypia ze wszystkimi kochankami swojej kobiety.” Ja zaś poczułem, że w naszym łóżku zrobiło się bardzo tłoczno.

      Na początku nawet mi to specjalnie nie przeszkadzało. Ja jej nic nie obiecywałem, nie mogłem więc też oczekiwać z jej strony żadnych zobowiązań. Myślałem, że to może jeszcze trochę potrwać. Dopiero, gdy któregoś dnia umówiłem się na wódkę z moim przyjacielem i po paru “głębszych” zrozumieliśmy, jak ona sprytnie usiłuje nas pokłócić, stwierdziłem, że czas to zakończyć. Szczególnie, że po rozmowach z kilkoma znajomymi odkryłem, iż robienie wrogów z przyjaciół, to jej kolejna ulubiona zabawa.

     Oddałem jej klucze bez najmniejszego żalu, bo nic do niej nie czułem. Przez chwilę była chyba na mnie obrażona, ale raczej szybko o tym zapomniała. Znajdowała się przecież w centrum uwagi całego swojego wydziału! To musiało sprawiać jej dużo radości i przyjemności.

       Potem mijaliśmy się czasem w gronie wspólnych znajomych, ale jedyne, na co nas było stać, to drobne złośliwości. Dopiero po jakimś roku spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy. Ucieszyła się na mój widok i chciała pogadać. Wyglądała na zmęczoną swoją “popularnością”. Skądinąd wiedziałem, że rozbiła jakieś małżeństwo, a dwa inne doprowadziła na skraj rozwodu.

   Kiedy wychodziłem od niej rano, zapytała, czy już by tak nie mogło zostać. Czy nie chciałbym z powrotem dostać kluczy od jej mieszkania i nie opuszczać go zbyt często. Podziękowałem i pokręciłem przecząco głową.

      Wtedy wpadła w furię. Taka niestabilność emocjonalna, przechodzenie ze skrajności w skrajność, było dla niej charakterystyczne. Nawet nie pamiętam, co wykrzykiwała. Uśmiechnąłem się i poprosiłem, żeby usiadła.

- Wiesz, rok to dużo czasu. Mogłem sporo rzeczy przemyśleć. I mimo tego, że już wtedy wiedziałem sporo rzeczy, to po dwunastu miesiącach, z dystansu czasu, rozumiem je o wiele lepiej. Teraz opowiem ci pewną historię, a jak skończę, sama zdecydujesz, czy jest sens, proponować mi cokolwiek.

       Opowiedziałem jej, ze szczegółami, miesiąc jej zeszłorocznego życia. Cztery i pół tygodnia, zamykające się pomiędzy jej “wyjazdowymi” zajęciami, a chwilą, gdy oddałem jej klucze. Po każdym zdaniu patrzyła na mnie z rosnącym przerażeniem. W jej głowie narastała pewność, że musiałem wejść w jakieś tajne porozumienie z doktorantami i doktorami z jej wydziału, oraz wieloma innymi postronnymi osobami. Ale rzeczy, które mówiłem, było za dużo, a w spisku wymierzonym przeciw niej, musieliby uczestniczyć wszyscy naokoło. Dlatego jej twarz nabierała powoli wyrazu apatii.

     A ja podawałem jej bezbłędne zestawienie faktów oraz jej wypowiedzi i zapewnień. Czasem, gdy nie byłem czegoś na sto procent pewien, mówiłem: “prawdopodobnie było to tak.” Chyba “trafiałem”, bo nie protestowała nawet słowem. 

     Musiała ją również zdumieć moja “pamiętliwość”, rzecz pewnie dziwna, dla tak roztrzepanego faceta, jak ja. Czasem bowiem zapominam, gdzie położyłem klucze, ale zawsze pamiętam słowa, które mnie żywo interesują. A mój ścisły umysł dokładnie je składa w logiczny ciąg wydarzeń.

     Ale ona znała mnie tylko jako poetę. Romantyka, pozbawionego głębszego związku z rzeczywistością. Nie wiedziała, że moją pasją są kryminały. Że nawet politykę obserwuję głównie jako podstawę do sensacyjnej fabuły i zawsze staram się ułożyć całość, z różnych, teoretycznie nie mających ze sobą nic wspólnego zdarzeń.

  Kiedy skończyłem, zapytała:

- Wiesz, jak się teraz czuję?

- Wiem – potwierdziłem, ruszając do drzwi. – Jak dziwka. Ale to nie moja wina. Ty zachowywałaś się po prostu jak dziecko, które chowa się za firanką i uważa, że jest niewidzialne. Podczas, gdy jeśli nawet, nikt takiego dziecka nie zauważa, to tylko dlatego, żeby sprawić mu radość, z powodu genialnie wybranej kryjówki. Z pewnością byłaś przekonana, że wszyscy naokoło uważają cię nieomal za świętą, podczas gdy większość dość szybko zdała sobie sprawę z twoich ciekawych “pasji” – nacisnąłem klamkę. – Mógłbym teoretycznie puścić w niepamięć twoje wyczyny, złożyć je na karb błędów młodości. Ale musisz wiedzieć, że nie będę ślepo wierzył w cokolwiek powiesz, czy zrobisz. I nie schowasz mi się za byle firanką – otworzyłem drzwi. – Jeśli nadal będziesz chciała mnie tu widzieć, zadzwoń.

       Wyszedłem.

       Oczywiście, nigdy nie zadzwoniła. Nadal mijaliśmy się czasami w gronie znajomych, ale nie puszczaliśmy już sobie żadnych złośliwości. Ona wkrótce znalazła sobie faceta, za którego, jakiś czas potem, wyszła za mąż. Teraz ma już dziecko i sama jest doktorem na swoim wydziale. Podobno jest naprawdę szczęśliwa.

      Mówię “podobno”, bo trudno mi mieć co do tego jakąkolwiek pewność. Tak się jakoś złożyło, że nie mamy już właściwie grona wspólnych znajomych. Może to tylko przypadek, a może ona boi się trochę mojej gadatliwości...

jacekgetner
kentaki : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz